poniedziałek, 20 grudnia 2010

Walencja cz. 1

Wcześniej pisałam o odwiedzinach Magdy, a teraz ja wybrałam się w odwiedziny(zwłaszcza, że z Madrytu można dostać tanie bilety lotnicze - ja za swój lot do Walencji i z powrotem Ryanairem zapłaciłam 12 euro plus tzw. opłatę za rezerwację w wysokości 10 euro czyli w sumie 22 euro, gdzie bilet autobusowy w jedną stronę kosztuje 25 euro).

Magda przedstawiła mi miasto w którym jest na Erasmusie jako prowincję. Słyszałam również od kolegi Tymoteusza, że poza plażą tam nic nie ma. A jednak postanowiłam pojechać i.. okazało się, że się nie zawiodłam!

W przewodniku, który otrzymałam w informacji turystycznej napisano, że w mieście tym rzadko pada, znając moje szczęście musiałam natrafić na ten rzadki deszczowy weekend. Ale deszcz nie był w stanie pogorszyć mi humoru, czułam że przede mną kolejna przygoda i mnóstwo rzeczy do zobaczenia!

Tak więc:

Walencja - miasto w Hiszpanii, stolica prowincji i wspólnoty autonomicznej o tej samej nazwie. Leży nad rzeką Turia na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Jest trzecim pod względem liczby ludności miastem Hiszpanii i dwudziestym pierwszym w Unii Europejskiej. Pod względem geograficznym Walencja położona jest pośrodku liczącej 930 hektarów żyznej niziny.

Tę nizinę mieszkańcy dzielnie wykorzystują i starają się promować jazdę na rowerze jak tylko się da. Zaowocowało to tzw. rowerami miejskimi. Wykupuje się je na kartę od metra. Koszt wynajmu takiego roweru to 18 euro rocznie(lub 10 euro za tydzień). Jak z tego korzystać? Rowery są ustawione przy takich słupkach, które są połączone z taką tablicą, do której się wprowadza kartę, kod i wybiera dostępny rower. Po zakończeniu użytkowania odstawia się. Nie musi to być to samo miejsce, może być na drugim końcu miasta, grunt to żeby było wolne miejsce na stojaku. Taki sam system istnieje w Barcelonie z tymże w Barcelonie rowery są czerwone, w Walencji niebieskie.


Ciekawą i na pewno nietypową rzeczą w Walencji są ogrody w dawnym korycie rzeki Turii.. Po powodzi w 1957 roku, która zniszczyła część miasta, postanowiono zmienić jej bieg, a dawne koryto osuszono i przemieniono na ogrody, boiska sportowe a także na nowoczesne miasteczko nauki i sztuki:



Hemispheric

Muzeum Nauki
Muzeum sztuki

W Walencji używa się języka zwanego walencjańskim(jest to pewna odmiana katalońskiego), dlatego też w Walencji dużo rzeczy jest napisanych w dwóch językach: walencjańskim i hiszpańskim.

Metro w Walencji różni się sporo od madryckiego, bo:
1. ma tylko 5 linii
2. w skład metra wchodzą również tramwaje
3. bilety na metro to są takie specjalne karty, które się doładowuje na ilość przejazdów. Można wykupić, również karty metrobus, bądź tylko na autobus:

bilet łączony metro-autobus
bilet na metro

Tych biletów się nie kasuje tylko przykłada do takiego czerwonego pulpitu:




cdn.


p.s piosenka dość stara, ale w sumie dopiero w Walencji, gdy Magda ją włączyła miałam okazję obejrzeć teledysk, który mnie zafascynował Travis - "Sing"

p.s 2 Nie wiedziałam, że tak ważna dla Polski piosenka "Mury" Jacka Kaczmarskiego ma kataloński rodowód.

Jacek Kaczmarski usłyszał niegdyś piosenkę Lluisa Liacha "L'estaca" ("Słup"), którą śpiewano na manifestacjach przeciwko dyktaturze generała Franco i do jej melodii ułożył słowa.

p.s 3 Parę lat temu(całkiem niedawno) była tendencja do wymian placów zabaw na spełniające standardy unijne. Wszystkie zabawki na placach zabaw dla dzieci miały być z drewna. Żadnej stali, bo dzieci mogą się pokaleczyć. Chociaż jak najbardziej byłam za wymianą przeżartych rdzą zabawek, to brak stalowych urządzeń mnie zdziwił. No ale przepisy unijne są przepisami unijnymi. I co? Będąc w Walencji zwróciłam uwagę, że tu zabawki są METALOWE z elementami plastikowymi. I jak tu się odnieść do przepisów unijnych w kraju, który jest w unii od tylu lat?

p.s 4 Chciałabym uzupełnić to co słyszałam/widziałam na temat Polaków w Hiszpanii o jeszcze jedną rzecz, o której zapomniałam. Mianowicie:

Większość Polaków tutaj jest z Podkarpacia. Z reguły zajmują się pracami typu: sprzątanie domów. I to sprawia, że sami zbytnio nie znają hiszpańskiego, a nawet nie mają potrzeby się go uczyć, gdyż właścicieli domów praktycznie nie widują, bo ktoś ich polecił - to wystarcza, więc tylko przychodzą, robią co do nich należy, a następnie wracają do domu, gdzie mają polską telewizję.

Tak więc w tym przypadku rodzi się dramat, gdy dzieci samoistnie się wynaradawiają, zaczynają być hiszpańskie, bo się nie uczą polskiego, ani o Polsce. Zapytałam 13-letnią Andżelikę z której części Polski są jej rodzice to nie wiedziała, powiedziała że ich trzeba pytać. 13-latka może nie znać dobrze geografii, ale ja moją wiedzę geograficzną opieram na tym czego nauczyłam się właśnie w tym wieku, bo później nie było już czasu, aby dalej ją zgłębiać.

p.s 5 Święta zawitały do Walencji wraz z ciężarówką Coca-Coli

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz