czwartek, 25 listopada 2010

O oparzeniach, zawartości apteczek na wydziale chemicznym i generalnie o tym jak niebezpieczna może okazać się herbata miętowa

Stało się..

Kolega Hiszpan niechcący wylał na mnie, dopiero co przyniesioną herbatę miętową. A jeszcze minutę wcześniej jego kolega śmiał się, że mięta to na ból głowy chyba. Ola pędem pobiegła do łazienki i chłodząc rękę zimną wodą poczuła jak tak pokrywa się bąblami. W istocie, moja ręka przypomina w tej chwili wyspę wulkaniczną, pełną zaczopowanych kraterów, które zdają się za chwilę wybuchnąć, bo rękę rozsadza ból. Koleżanka doktorantka zabrała mnie szybko w celu znalezienia apteczki a w niej maści na oparzenia. I cóż się okazało? Że albo apteczki nie ma albo jej zawartość jest przeterminowana. NA WYDZIALE CHEMICZNYM! Ciekawe czemu mnie to nie dziwi...

Opowiedziałam im, o reakcji mojego promotora, gdy na Katedrze Chemii Organicznej, podczas suszenia jakiejś substancji zapalił się stop sodowo-potasowy. Gdy tylko usłyszał trzask, jak strzała wybiegł, chwycił za gaśnicę i ugasił pożar. Dzięki temu laborantce nic się nie stało, jedyne co to przypaliła sobie brwi. Moi znajomi doktoranci Hiszpanie, stwierdzili, że tutaj nikt by się tak nie zachował, bo u nich wszystko powoli, nie spiesząc się..


No to mały słowniczek terminów oparzeniowych(bardziej dla mnie niż dla Was):

oparzenie - quemadura
oparzyć - quemar
pęcherz - amapolla
maść - pomada
goić się - cicatrizarse
rana - herida

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz