środa, 29 września 2010

Salamanca y Avila cz. 3

Ola otoczona wianuszkiem mężczyzn po wspólnie spożytym posiłku - od lewej Austriak Albrecht, Niemiec Torben, Niemiec Ludwig - zdjęcie zrobione przez Litwina Kazysa
Chodząc z chłopakami po Salamance, zaczęliśmy rozmawiać o Hymnach Narodowych. Zaczęliśmy tłumaczyć sobie wzajemnie co oznaczają ich słowa. No to ja zaczęłam snuć swą opowieść: "Wiecie, że był taki czas kiedy Polski nie było na mapach, bo została podzielona między Prusy, Austrię i Rosję". Patrzę a tu po lewej Austriak, po prawej Niemiec... no cóż. Swoją drogą historie hymnów są bardzo ciekawe, bo Niemiec Ludwig wyjaśnił wartość słów "Deutschland uber alles", jak ściśle są związane z dążeniem do zjednoczenia najpierw landów, potem zjednoczenia RFN i NRD, a jak te słowa bywały wypaczane przez nacjonalizm. Poza tym podobno usunięto część hymnu gdzie jest o kobietach, które powinny siedzieć w domu, jako w tej chwili skrajnie szowinistyczną.  






 Wieczorem zaś poszliśmy do tzw. strefy barów z tapas. Tapas jest to jak pisałam już wcześniej mała porcja jakiejś potrawy dodawanej za darmo do piwa(nie musi to być piwo, może być wino lub woda, generalnie jakiś napój). Czasem są to orzeszki ziemne, kawałki tortilli, oliwki, chipsy. W strefie zaś mieliśmy różnorodny wybór rozmaitych potraw. Oczywiście rzuciliśmy się do zamawiania. 

Tapas, które akurat jadła Belgijka Sophie
Czasem przy niedostatecznej znajomości języka można się oszukać i zamówić tapas, którego się nie zje. Tak było w moim przypadku. Zamówiłam Mejillones de Vinegre i okazało się, że dostałam jakieś małże, które bardzo dziwnie na mnie patrzyły. Całe szczęście uratowała mnie Sophie i ona zjadła moje małże a zamówiła jakieś pyszne nadziewane mięsem pieczarki.

Generalnie jeśli chodzi o bary to trzeba by powiedzieć coś niecoś o tym, że Sanepid miałby tam wiele do zrobienia. W barach panuje bałagan, na podłogę rzuca się wszystko, strasznie się klei. Na ladzie stał gar z jednym tapas(jakiś rodzaj ziemniaków) i kelnerka nakładała do miseczki taką wielką łychą, prawie jak w słynnej scenie z "Misia" w barze mlecznym. Kelnerzy mają tam naprawdę ciężkie życie, muszą uwijać się jak w ukropie, krzyczeć kiedy jakaś porcja jest do odbioru(a muszą robić to naprawdę głośno, ponieważ w takim barze jest zawsze mnóstwo ludzi), zbierać szklanki, talerze.Zmęczenie dawało się zauważać, bo np. wręczyłam jednemu kelnerowi 10 euro, wydał mi 15.

A teraz trochę ciekawostek związanych z Salamanką:


Żaba jest symbolem Salamanki. Wszędzie można się natknąć w sklepie na ranas(żaby) i ranitas(żabki). Wiąże się to z legendą, że jeżeli student bez niczyjej pomocy odnajdzie żabę na fasadzie budynku uniwersytetu, to zda egzaminy bez uczenia się.

A oto co panna Ola znalazła na straganie w dzień targowy;)


Oczywiście nie obyło się bez sytuacji dziwnych a czasem nawet niebezpiecznych:

- mieszkaliśmy w schronisku. Znajomi zaopatrzyli się w Sangrię i rzeczy do jedzenia, ale kiedy wchodzili do budynku portierka na nich naskoczyła, że nie wolno wnosić ani alkoholu ani jedzenia do budynku. Znajomi posłusznie odłożyli rzeczy i poszli do pokojów. Nie minęła godzina, gdy do ich pokoju wpadli ludzie z portierni i zaczęli przetrząsać ich siatki z zakupami czy aby przypadkiem czegoś nie wnieśli.

- koleżanka poszła na stołówkę(śniadanie było wydawane do 10, ona była ok 11, ale jedzenie nadal było dostępne) i spotkała się ze stwierdzeniem co najmniej dziwnym w ustach narodu, który wiecznie się wszędzie spóźnia, że "la hora es la hora"(godzina to godzina)

- Erasmuski z Niemiec poszły do ogrodów, które są jednym z ciekawszych miejsc do zwiedzania. Była godzina 13.30 i zostały napadnięte przez człowieka z pistoletem, który zażądał od nich pieniędzy.Całe szczęście nic im się nie stało, ale musiały pojechać z policjantami na komisariat i złożyć zeznania. W takich sytuacjach jak ta, cieszę się, że nie noszę przy sobie jakiś dużych kwot pieniężnych, nie stać mnie na żadne ipody i tym podobne rzeczy.

wtorek, 28 września 2010

Salamanca y Avila cz. 2

Salamanca - miasto w zachodniej Hiszpanii nad rzeką Tormes, znana jako kolebka uniwersytecka Hiszpanii. Jeżeli ktoś czytał naszego rodzimego "Pana Kleksa" to powinien pamiętać, że właśnie on kończył Uniwersytet w Salamance;)

A teraz na poważnie:

Po zakwaterowaniu i kolacji rozpoczęliśmy nocne zwiedzanie Salamanki:





Budynek Uniwersytetu

Plaza Mayor
A tak wygląda miasto za dnia:






Biblioteka uniwersytecka



Na ulicy wraz z miłym akcentem kolorystycznym w postaci Danny'ego:)

La cocina espanola es muy buena!

Oczywiście żołądek rządzi się swoimi prawami i umęczeni po trudach zwiedzania zapragnęliśmy zasmakować typowej kuchni hiszpańskiej. Za 10,5 euro każdy z nas mógł zjeść posiłek w którego skład wchodziły 2 dania, deser i napój(do wyboru piwo, woda, wino - ja z Albrechtem Austriakiem wybraliśmy wino otrzymaliśmy całą butelkę na nas dwoje)

Fabada con chorizo - czyli fasola z pikantną kiełbasą

Lentejas con chorizo - potrawa podobna do tej powyżej, ale zamiast fasoli jest soczewica

Gambas al ajillo - czyli krewetki w sosie czosnkowym

Albondigas caseras - pulpety domowe

Flan

Vanilla



To o Salamance na dziś tyle. C.d.n

p.s PRZYJĘLI MNIE DO CHÓRU :) Generalnie bardzo mili ludzie tam śpiewają i jest to dużo bardziej międzynarodowy chór niż Politechniki Gdańskiej, bo jest kilka Niemek, Amerykanka no i oczywiście ja:) Na razie śpiewają Haydna(no cóż po niemiecku...) "The Creation", ale muszę powiedzieć, że podoba mi się ten utwór! W ogóle w chórze jest na okres Haydna 2 dyrygentów. Na szczęście dyrygent jest bardzo ekspresyjny i nie mam większych problemów ze zrozumieniem o co chodzi.

Po próbie poszliśmy ma piwo:




p.s2 Wczoraj rozpoczęłam zajęcia.Nie jest źle. Dużo jest słów podobnych do polskich np. biocenosis, biotopa, lipidos itd. Jednakże gorzej mi idzie przyswajanie przedmiotu "Zachowanie i kontrola materiałów", gdyż tam już te pojęcia nie obowiązują. Całe szczęście przeżyło się "Maszynoznawstwo" na PG więc pojęcia takie jak Moduł Younga nie są mi obce.

Skąd takie dziwne przedmioty?

Ano okazało się, że te przedmioty, które wybrałam w Polsce nie zostały jeszcze z jakiś powodów wprowadzone. I musiałam je zmienić. Problem w tym, że będąc na 5 roku studiów praktycznie wszystko już miałam i brałam właściwie obojętnie co, aby uzbierać te 30 punktów ECTS.

Całe szczęście jest ze mną jeszcze Elisa z Niemiec i Ana z Francji. Zawsze to raźniej.

p.s 3 Kilka osób zgłaszało mi trudności z dodawaniem komentarzy. Nie wiem z czym to się wiąże, ale szperając w internecie za rozwiązaniem problemu, przeczytałam, że czasem wystarczy zmienić przeglądarkę np. z Mozzilli Firefox na Internet Explorer i wszystko gra.

niedziela, 26 września 2010

Salamanca y Avila cz. 1

Kurcze, nazbierało się tyle wrażeń podczas tych 3 dni, że nie wiem nawet od czego zacząć.

To może tak:

Przygoda z Salamanką rozpoczęła się w piątek o 11. Zapakowaliśmy się do autokarów i wyjechaliśmy z bardzo charakterystycznym dla Hiszpanów opóźnieniem. Naszym celem stała się Avila.

Avila jest jednym z najbardziej widowiskowych zespołów miejskich Hiszpanii. Zasłynęła dzięki św. Teresie, która urodziła się tu w 1515 roku. Posiada świetnie zachowane mury z XI w. zbudowane dla obrony przed Maurami. ciągną się na 2,5 km.















Po krótkiej wizycie w Avili udaliśmy się do Salamanki. No i oczywiście tu powstała kwestia zakwaterowania. Było to schronisko, a w nim pokoje po 4 lub 10 osób. Co może wyniknąć ze stwierdzenia "jest mi obojętne w jakim pokoju się znajdę"? Ano to:



KOMPLETNIE MIĘDZYNARODOWY I KOEDUKACYJNY POKÓJ!
Nasz skład to Brazylijczyk, Szwed, Szwedka, Angielka, 2 Portugalki, 2 Belgijki, (chyba) Francuzka i ja.

Muszę przyznać, że to naprawdę świetny sposób poznawania ludzi. Brazylijczyk Marcil(nie wiem jak się to imię pisze) zaprezentował swoją znajomość polskich słów, których nauczył się od znajomych mu Polaków(trzeba przyznać, że wymawiał te słowa niezwykle czysto i praktycznie bez obcego akcentu). Było to oczywiście standardowe dzień dobry, dziękuję jak i również seria brzydkich słów, które jakimś dziwnym trafem szalenie szybko znajdują się w słowniku każdego obcokrajowca(jedno słówko na literę CH określające męskie genitalia okazało się być brazylijskim imieniem, powszechnie znanym i szanowanym;))))

Jeśli zaś chodzi o Szweda Daniela to zaskoczył mnie swoją niefrasobliwością, bo przyjechał w spodniach i koszulce z krótkim rękawem i praktycznie pustą torbą na ramię, z założeniem ze wszystko sobie tu kupi począwszy od szczoteczki do zębów po jakieś cieplejsze ubranie(W Salamance było znacznie chłodniej niż w Madrycie i to nas wszystkich mocno zaskoczyło. Oto jak człowiek szybko się przyzwyczaja do ciepła. Naprawdę mocno żałowałam ze nie zabrałam ze sobą płaszcza, bo po prostu tam marzłam!). Ale dla nich to wszystko jest tańsze i nie muszą się liczyć z każdym groszem. Nie muszę dodawać, że Daniel w rezultacie wyjechał z tak samą pustą torbą z jaką przyjechał.

To tyle na dziś. C.d.n.