środa, 6 października 2010

Projekty, wykłady i bóle głowy..

No dobrze, zostałam już przydzielona do dwuosobowego projektu z bioreaktorów(tak, tak moi drodzy biotechnologowie, jeśli to czytacie, myślałam o tym jak uciec Bożennie, ale przed samym przedmiotem się nie udało). Całe szczęście prowadząca jest bardzo sympatyczna i powiedziała, aby się zgłaszać w razie problemów. Projekt będę robiła z Marią o kwasie glutaminowym. Maria mówi trochę po angielsku, ja mówię trochę po hiszpańsku. Jakoś damy radę.

Dzisiaj w ogóle odważyłam się zadać to pytanie innym studentom: "o której właściwie zaczynają się zajęcia". Ponieważ w planie jest godzina 8.30 a zaczynamy później. No i dowiedziałam się. Tu jest normalne i powszechne, że to nie studenci spóźniają się na zajęcia a prowadzący.Każdy się spóźnia przynajmniej kilka minut, kolejne kilka zajmuje położenie torby, przywitanie się ze studentami. W ogóle wykładowcy zdają się być znacznie bardziej wyluzowani, wygłupiają się, wydają różne śmieszne dźwięki z siebie, po to aby nawet taki erasmusowy głąb jak ja domyślił się o co może chodzić. No i zdarza im się celowo przeklinać na zajęciach, co u nas pomijając osobistości takie jak pan optymista, który miał z moim rocznikiem wprowadzenie do laboratoriów z biologii komórki, raczej się nie zdarza.

A tak to staram się pogłębiać swoją znajomość hiszpańskiego, towarzyszy mi przez to ból głowy, ale myślę że przejdzie jak tylko się do wszystkiego przyzwyczaję.

p.s jutro chcę upiec szarlotkę, bo w piątek wieczorem koleżanka organizuje międzynarodową imprezę z jedzeniem z rozmaitych krajów(tak wiem, że szarlotka nie jest bardzo polskim wymysłem, ale akurat jabłek mam pod dostatkiem i chcę to wykorzystać), ale jest problem nie mogę znaleźć w sklepie proszku do pieczenia! Jeszcze co ciekawe proszek do pieczenia po hiszpańsku to levadura quimica, a samo słowo levadura oznacza drożdze!

p.s 2 Rozmawiając z Eli (przemiłą i przesympatyczną Kolumbijką) dowiaduję się o różnicach pomiędzy Hiszpanią a Kolumbią. Między innymi u nich w kuchni nie panuje wszechobecna tutaj "jamon"(czyli specjalna szynka, na cześć której są robione w Hiszpanii nawet muzea)


Eli zapytała mnie czy mi ona smakuje. Odpowiedziałam, że niezbyt. Nie jest zła, ale nie ma się czym zachwycać i obie wybuchnęłyśmy śmiechem z powodu naszej hipokryzji, bo gdy jakiś Hiszpan pyta czy smakuje to oczywiście odpowiedź brzmi "si, si, mucho";)

Oczywiście powiedziała mi o różnicach w hiszpańskim kolumbijskim. Dotyczy to zarówno struktur językowych jak i poszczególnych słów m.in "palabrotas", czyli najzwyczajnych w świecie przekleństw.

p.s 3 Nie ma to jak chorowanie tutaj. Chłopcy potraktowali mnie niemal że jak obłożnie chorą i zapewnili mi stos literatury hiszpańskiej, jedzenie w postaci przepysznej zupy pieczarkowej(oczywiście że o 23) i obiadu na dziś. Się śmiałam, że jeżeli któryś z nich zachoruje, to będę przy nim czuwać niczym siostra miłosierdzia, zmieniać okłady i mam nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby podawać kaczki(tego oczywiście już nie wypowiedziałam;)).

p.s 4 Trochę zdjęć z parku Retiro







1 komentarz:

  1. Całkiem możliwe, że proszek do pieczenia znajduje się od razu w mące :) popytaj i sprawdź, tak jest w niektórych krajach. K.

    OdpowiedzUsuń