wtorek, 8 lutego 2011

Aranda de Duero y Burgos cz. 2

Gdy się mówi o Hiszpanii, myśli się w dużej mierze o słynnej sjeście. W Madrycie się jej tak bardzo nie dostrzega, gdyż wiele sklepów jest otwartych, ale w małych miasteczkach, wszyscy tłumnie się udają najpierw na posiłek, a potem na spoczynek. Ma to swoje uzasadnienie, gdyż każdy po posiłku jest ociężały, ale również dlatego, że zwłaszcza latem nie da się po prostu pracować w takim upale.

Tak więc gdy wybiła godzina obiadu, miałam okazję wziąć udział w celebrowaniu aperitifu, który w Hiszpanii nosi nazwę vermu. Gromadzi się wtedy rodzina i znajomi, aby wspólnie udać się do baru na lampkę wina, czy szklankę piwa. Jak się okazuje na jednej lampce się nie kończy, bowiem cała rodzina przemieszcza się do kolejnego baru, na kolejną lampkę.






Tu warto wspomnieć o zakupach jakie robią Hiszpanie. Wykazują się tu swego rodzaju mądrością, chociaż ta mądrość bywa nieraz podyktowana lenistwem. Mianowicie robią zakupy w małych sklepach, mimo że nieraz jest dużo drożej po to tylko, aby nie został zamknięty, żeby było więcej miejsc pracy, żeby nie było daleko do innego. Kiedyś rozmawiałam z moją koleżanką studiującą nauki polityczne, że Polacy nieświadomie podcinają gałąź, na której siedzą robiąc zakupy w dużych supermarketach, gdzie pozornie jest taniej, bo tak naprawdę są w nich produkty tańsze i droższe, a w końcowym rozrachunku wychodzi na to, że tyle samo zapłaciliby w normalnym sklepie, tylko że małe sklepiki przez takie postępowanie upadają.

Aranda i okolica słynie z doskonałych win. W miejscowej informacji turystycznej można się zapisać na wycieczkę z przewodnikiem po okolicznych piwnicach tzw. bodegach:








p.s Znajoma Polka podarowała mi talerz faworków, które zrobiła. Moi współlokatorowie się nimi zajadali, aż im się uszy trzęsły. Trzeba wiedzieć, że Hiszpanie nie umieją piec ciast. To co można dostać w sklepach mnie jako Polce niezbyt smakuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz